Andrzej Kołodziej, bohater Sierpnia’80: Byłem strasznie wkurzony na Lecha Wałęsę!

Andrzej Kołodziej, bohater Sierpnia’80: Byłem strasznie wkurzony na Lecha Wałęsę!

Andrzej Kołodziej, bohater Sierpnia’80:
Byłem strasznie wkurzony na Lecha Wałęsę!

Rozmawiał Maciej Sandecki 31.08.2015 06:30 

Foto. RENATA DĄBROWSKA

– Wiele razy prosiłem posłów różnych partii o pomoc finansową dla fundacji – Fundacja Pomorska Inicjatywa Historyczna, ale nigdy nie otrzymałem ani złotówki. Pierwsi byli za to w kolejce, żeby uwzględniać ich podczas różnych uroczystości, które organizowaliśmy. Wierzę w Pawła Kukiza, ale do Sejmu z nim nie pójdę – mówi Andrzej Kołodziej, bohater Sierpnia 1980 r.

Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej

Andrzej Kołodziej, rocznik 1959. W latach 1978-1980 działacz ROPCiO oraz Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, drukarz „Robotnika Wybrzeża”, kolporter prasy i wydawnictw niezależnych na terenie Stoczni. W sierpniu 1980 zorganizował strajk w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Od stycznia 1981 z własnej inicjatywy organizator przerzutu wydawnictw niezależnych do Czechosłowacji. W październiku 1981 został aresztowany przez czechosłowackie służby wewnętrzne podczas nielegalnego przekraczania granicy, a w kwietniu 1982 skazany przez sąd w Ostrawie na rok i 9 miesięcy pozbawienia wolności. W 1984 współzałożyciel Solidarności Walczącej Oddział Trójmiasto. W styczniu 1988 aresztowany i podstępem nakłoniony do wyjazdu z Polski na leczenie do Włoch. Wrócił w 1990 roku, mieszka w Gdyni. Honorowy obywatel Gdańska.
Maciej Sandecki: 31 sierpnia 1980 r. to ważna data w pana życiu. Jak go pan pamięta?
Andrzej Kołodziej: To był długi i ciężki dzień. Byłem w stoczni razem z innymi reprezentantami Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego i już od rana spodziewaliśmy się, że porozumienia zostaną podpisane. Ale z drugiej strony pamiętaliśmy, z kim siadamy do stołu i dopóki nie mamy w ręku podpisanych porozumień, to wiedzieliśmy, że nie mamy nic. Dlatego byliśmy ostrożni, stąd wyszło zamieszanie najpierw z parafowaniem uzgodnień, a potem z podpisywaniem. Po latach dowiedzieliśmy się, że ta ostrożność nas uratowała, bo gdy my siadaliśmy do podpisywania porozumień, to w Pruszczu Gdańskim i na Westerplatte stacjonowały już jednostki specjalne, które miały spacyfikować stocznię, gdyby coś poszło nie tak. Nie wiem, co za debil to wtedy wymyślił, żeby 1 września w Gdańsku rozpoczynać wojnę z narodem! Atmosfera była więc nerwowa. Pamiętam, że bardzo się wkurzyłem, że dzień wcześniej podpisane zostały porozumienia w Szczecinie, bo ludzie ze Szczecina zapewniali nas, że nie podpiszą ich, zanim nie podpisze Gdańsk. A jednak podpisali, i to bez naszego koronnego postulatu, czyli powołania niezależnych samorządnych związków zawodowych! Atmosfera była więc trudna. Baliśmy się, co będzie, mieliśmy silne poczucie odpowiedzialności. Kiedy jednak porozumienia zostały podpisane, zapanowała ulga, a z drugiej strony przeświadczenie, że teraz to się dopiero zacznie, że czeka nas ciężka praca.
Zawsze pan miał krytyczny stosunek do Lecha Wałęsy. W tamtym momencie, gdy ogłaszał na bramie podpisanie porozumień, też panu nie zaimponował?
– Imponował? Nie, był jednym z nas. Ja byłem wtedy na niego ciągle wkurzony za to, że przerwał strajk 16 sierpnia po tym, jak ja dzień wcześniej zorganizowałem strajk w Stoczni Komuny Paryskiej w Gdyni. Jako młody chłopak pojechałem do Stoczni w Gdyni, na swój pierwszy dzień pracy w tej firmie i sprawiłem, że ten 12-tysięczny wielki zakład stanął. A Wałęsa następnego dnia zakończył strajk! Byłem strasznie wkurzony!
Niech pan opowie, jak 21-letni chłopak przyszedł pierwszy dzień do pracy i zatrzymał największą stocznię w kraju.
– Zgłosiłem się wcześniej do pracy w Stoczni Komuny Paryskiej w Gdyni, po to, żeby nawiązać tam kontakty dla Wolnych Związków Zawodowych. Mieliśmy świadomość, że nie popracuję tam długo, może dwa miesiące, ale chodziło o to, żeby nawiązać kontakty z robotnikami. Do pracy miałem zgłosić się 15 sierpnia, gdy w Stoczni Gdańskiej trwał już strajk. Jechałem do Stoczni o 4 rano, po drodze zajechałem do mieszkania na Śląskiej w Gdyni, gdzie miałem przygotowaną „bibułę”. Wziąłem, udało mi się przemycić ją przez bramę. Poszedłem do szatni i tam część ulotek zostawiłem, a resztę wziąłem ze sobą i poszedłem na wydział spawalniczy. Zacząłem rozdawać ulotki, mówiłem każdemu, że w Gdańsku w stoczni trwa strajk, że stamtąd przyjeżdżam, że za chwilę rozpocznie się też strajk tutaj i jak wyłączony zostanie prąd, to żeby wyjść przed budynek.
Jak na pana reagowali? Był pan młody, nikt pana nie znał. Nie myśleli, że to jakaś prowokacja?
– Pewnie myśleli: „młody gówniarz prowokator”, ale miałem chyba w sobie jednocześnie taką wiarę i determinację, która tych ludzi pociągnęła. Nikogo nie znałem, nikt mnie nie znał, ale jakąś siłą przekonywania pociągnąłem tych ludzi za sobą. Gdy udało się wyłączyć prąd, przed halą zebrała się grupa robotników i ktoś rzucił hasło: idziemy pod budynek dyrekcji. Nie wiedziałem, gdzie ten budynek, ale szedłem ze wszystkimi. Gdy tam doszliśmy, wyszedł ktoś z dyrekcji i zaproponował, abyśmy zgromadzili się w jednej sali. Zapadła cisza. I wtedy ja wyskoczyłem przed szereg i powiedziałem, że nie możemy tam iść do tej sali, bo nas wyizolują, mówiłem, że byłem w Stoczni Gdańskiej i że widziałem, jak tam jest i że musimy najpierw ustalić postulaty, czego chcemy. Powiedziałem, że mam w szatni ulotki, ale nie mogę tam pójść sam i poprosiłem, żeby poszli ze mną. Poszliśmy, gdy wyszedłem z szatni z ulotkami, ludzie rzucili się na mnie ławą! Te ulotki bardzo mnie uwiarygodniły w ich oczach, bo tam była informacja, że strajkujący w stoczni domagają się przywrócenia do pracy zwolnionych członków WZZ – Lecha Wałęsy, Anny Walentynowicz i Andrzeja Kołodzieja. Wtedy coś zagrało, ludzie chcieli słuchać, co mam do powiedzenia. Zgromadziliśmy się w jednej z hal stoczniowych. Chciałem powołać komitet strajkowy, ale okazało się, że ludzie są odważni, jak są w masie, ale indywidualnie nikt nie chciał się wychylić. Zostałem więc samoistnym liderem. Wkrótce dostałem jednak pomoc od działacza WZZ Andrzeja Dutkiewicza, który dostał się na stocznię i pomógł mi prowadzić obrady. To tam w Stoczni imienia Komuny Paryskiej sformułowaliśmy jako pierwsi postulat powołania niezależnych związków zawodowych, pod wpływem tego, co wcześniej stało się w Stoczni Gdańsk. W sumie sformułowaliśmy 17 postulatów, które później stały się bazą dla 21 postulatów MKS, które przedstawiono rządowi.
Wałęsę krytykował pan później często, również Okrągły Stół i polski model transformacji. Teraz razem z Pawłem Kukizem chce pan rozwalić ten system, skończyć z III RP. Tak źle ją pan ocenia?
– Okrągły stół był dla mnie zdradą elit, bo widzę na co dzień, że ludzie, którzy walczyli z komuną, ponieśli za to najwyższą cenę. Naszym hasłem w Sierpniu ’80 była Rzeczpospolita solidarna, ale dzisiaj nikt tego hasła nie chce realizować. W tym programie Polski solidarnej zawarta była jednocześnie solidarność biednych z bogatymi, jak również rządzących z rządzonymi.
Czy to w ogóle możliwe? Ludzie w latach 90., po przełomie, chcieli się po pierwsze dorobić.
– Bo za wzór do naśladowania postawiono im cwaniaka, który szybko się dorabia, postawiono na gonitwę za kasą i komercję. I ponieśliśmy z tego określony koszt społeczny i cywilizacyjny. Można było pójść inną drogą. Przykładowo ja w latach 90., odwrotnie niż moi koledzy, nie zaangażowałem się w politykę i robienie kasy, ale wyjechałem w Bieszczady, bo miałem dość tych układów, sprowadzania Solidarności do trampoliny politycznej w Warszawie. Karierę w polityce w latach 90. zaczęli robić ludzie, którzy w czasach podziemia nic nie robili, bali się nawet przechowywać w mieszkaniu ulotki. To było żenujące!Dlatego wyjechałem wtedy z Trójmiasta w Bieszczady i zaangażowałem się w tworzenie rady osiedla w Zagórzu. To była pierwsza rada osiedla w Polsce i to było budowanie demokracji lokalnej od podstaw. Mieliśmy pieniądze i w drodze demokratycznych głosowań w radzie dzieliliśmy je na określone małe zadania. To później zostało zablokowane, dopiero teraz znowu wracamy do takiego modelu demokracji, choćby poprzez budżet obywatelski.
A nie chciał się pan zaangażować w większą politykę niż rada osiedla w Zagórzu? Miałby pan większy wpływ na polską rzeczywistość. Na pewno składano panu takie propozycje. Czemu ich pan nie przyjął?
– Owszem, składano, mam mnóstwo znajomych i w PiS, i w Platformie Obywatelskiej, ale ja nigdy nie chciałem być partyjnym urzędnikiem. Poza tym mam dość tego chorego układu PO-PiS, który dzieli nasze rodziny i doprowadza naród do szaleństwa: kto nie jest z PO, jest wrogiem Polski, i kto nie jest z PiS, jest wrogiem Polski! Absurd! Ci ludzie zapomnieli, że ich zadaniem jest służyć narodowi, a jak słyszę od niektórych kolegów, że zostały im dwie kadencje do emerytury, to niedobrze mi się robi.
I dlatego związał się pan teraz z Pawłem Kukizem? Myśli pan, że JOW-y coś zmienią?
– JOW-y interesowały mnie już od 1989 roku i zawsze wspierałem tę ideę. Dzisiaj alienacja partii politycznych osiągnęła takie apogeum, że trzeba coś zrobić. Jednym z głównych postulatów Sierpnia było wyprowadzenie partii z zakładów pracy, a dziś znowu rady nadzorcze w zakładach pracy to synekury partyjne. Dla ludzi, którzy dziś rządzą Polską, ważniejsze są zalecenia prezesa partii niż służenie narodowi, niż konstytucja. Głosowanie w wyborach odbywa się przeciw partii, której nie lubię, a nie za człowiekiem.
To prawda, ale JOW-y tego nie zmienią. To system, który utrwala tylko udział dwóch partii na scenie politycznej i jeszcze bardziej betonuje scenę polityczną.
– To nie jest rozwiązanie idealne, ale wprowadzi pewną zmianę. Ja chcę zagłosować za tą zmianą i zobaczyć, jak to będzie wyglądać w praktyce. Dzisiaj scena jest zabetonowana, a nowe partie nie mają szans zaistnieć, bo startują z nierównych poziomów.
Jak JOW-y wyglądają w praktyce, widzimy choćby w Senacie – tylko dwie partie, totalne zabetonowanie. Zostawmy jednak ten temat. Będzie pan kandydował z listy Kukiza do Sejmu?
– Dostałem taką propozycję, ale jej nie podejmę. Wspieram ruch Kukiza, bo wierzę, że zmiana jest konieczna, ale polityka mnie nie interesuje. Nie wierzę politykom. Wiele razy prosiłem posłów różnych partii o pomoc finansową dla mojej fundacji – Fundacja Pomorska Inicjatywa Historyczna, ale nigdy nie otrzymałem od nich ani złotówki. Pierwsi za to byli w kolejce, żeby uwzględniać ich podczas różnych uroczystości, które organizowaliśmy. Bardziej mnie interesuje praca w fundacji, gdzie zajmujemy się pomocą dla weteranów walki o niepodległość Polski. Moja fundacja, jako jedyna w Polsce, prowadzi dla tych biednych weteranów Solidarności ośrodek wczasowy w Jastrzębiej Górze. Pomagamy im też materialnie na inne sposoby. Nikt inny do tej pory im nie pomagał, dopiero teraz Senat przyjął ustawę o pomocy dla weteranów Solidarności.

Cały tekst:
http://trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,35636,18647472,andrzej-kolodziej-bohater-sierpnia-80-nie-wierze-politykom.html#ixzz3kXSJVat9