Album „Ludzie Sierpnia 80 w Gdyni” tom V
Odbudowywanie naszej pamięci o „Solidarności” nie jest łatwe. Ten zwycięski ogólnonarodowy, antykomunistyczny zryw powinien być podwaliną, fundamentem naszej narodowej tożsamości i dumy. Pamięć o tym powinna w nas trwać i kształtować nasze postawy.
Ale chyba tak nie jest. Minęło 36 lat trudnych dla społeczeństwa doświadczeń. Bolesnych – bo upokarzających i niszczących. I tak naprawdę żyjemy już w innej rzeczywistości, kształtowanej głównie przez potrzeby dnia codziennego. Ta „nasza” Solidarność została zawężona do pospolitego hasła, wykorzystywanego przez polityków, a dla nas – chyba już niewiele znaczy… Dlaczego? 1980 rok – zachłyśnięcie się zwycięstwem, odzyskaną godnością, wielki ładunek nadziei, że można żyć bez ciągłego zakłamania, upokorzenia, że zbudujemy nasz świat sprawiedliwy, wrażliwy na innych, że dobro zatriumfuje…. Mieliśmy poczucie, że kształtujemy tą naszą rzeczywistość, w trudzie i znoju, ale według naszych głęboko zakorzenionych wartości i pragnień. Chcieliśmy naprawiać to całe zło, które na nas spadło wraz z komunizmem, socjalizmem, czerwoną zarazą… Traumatyczny okres stanu wojennego – to było bardzo bolesne i trudne doświadczenie. Przypomnijmy ciąg dalszy po „Solidarności”: 10 tysięcy internowanych, skazanych i więzionych, tysiące wyrzuconych z pracy, weryfikowanych i bez środków do życia, dalej – skazanych na życie w ubóstwie, na emigrację polityczną i zarobkową, skryte zabójstwa przez niewykrytych do tej pory sprawców – 36 lat takich doświadczeń – a to prawie życie jednego pokolenia! Ale chyba jeszcze trudniejsze i bardziej upokarzające jest to, że twórcy stanu wojennego nie zostali rozliczeni, że dożywali swych dni w dostatku i bezpieczeństwie, głośno zapewniając o swoich zasługach i patriotyzmie… Pobudowali fortuny i nadal rządzili, można powiedzieć, że nadal ich wpływ jest bardzo znaczący. Zawłaszczyli media, zakłady, firmy… wmawiając nam, że to dla naszego dobra. A spora część z „naszych” dawnych autorytetów im przyklaskiwała… Układ, który zbudowany został w 1989 r. pozwolił części „naszych” solidarnościowych przywódców zachłysnąć się władzą, znaczeniem i dostatkiem… To dawni aparatczykowie komunistyczni i część naszej dawnej, solidarnościowej elity stała się beneficjentami naszego zwycięstwa. Zostaliśmy wykiwani, bardzo sprytnie i bardzo bezwzględnie. Z czego zatem mamy być dumni i na czym mamy budować? Że staliśmy się fundamentem dla kariery cwaniaków? Jak to możliwe, że ta nasza Solidarność, która obudziła w nas takie nadzieje, przywróciła godność, wyzwoliła takie talenty – prawie zaniknęła?
Wszyscy kolejni politycy odwołują się do etosu „Solidarności”, wszyscy deklarują, że chcą kontynuować te idee… Znalazłam tylko jedną wypowiedź polityka, który przyznał, że mu wstyd, że ma duże wyrzuty sumienia z tego powodu, że bardzo wielu ludzi zostawiono samym sobie, a beneficjentami transformacji stali się ludzie mający związek ze służbami i wielkomiejskie elity.